Przesiąknięty muzyką Klenczona


 
12// Magazyn na weekend       www.dziennikbaltycki.pl       Sobota–niedziela, 6–7 sierpnia 2016                   

Przesiąknięty muzyką Klenczona

Z Tadeuszem Rzącą, muzykiem, założycielem grupy Klenczon Projekt, rozmawia Gabriela Pewińska

 


 

Pan wygląda jak Klenczon! (śmiech) Wszyscy mi to mówią, więc chyba coś w tym jest. Słyszę takie opinie i od tych, którzy dobrze znali Krzysztofa. Nie tylko podobnie wyglądam, ale też i mój głos przypomina jego głos, tak mówią. Ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty, czasem są lekko zszokowani... Jeden z dziennikarzy powiedział mi niedawno, że po klenczonowsku „chodzi” mi szczęka i ruszam się podobnie (śmiech). Pana to podobieństwo chyba nie martwi? Dla mnie Krzysztof Klenczon był zawsze bardzo ważny. Jestem emocjonalnie związany z jego twórczością. Ten sam sposób postrzegania muzyki, chyba nadaję na podobnych falach. To ciekawe jest o tyle, że nigdy nie spotkałem Krzysztofa, nigdy go nie widziałem na żywo. Fotografie, materiały filmowe - tylko tak jedynie. Ale emocje, które odnajduję w jego utworach, są mi bardzo bliskie. Podobna wrażliwość muzyczna. Od jego kolegów z zespołu usłyszałem kiedyś, że nikt nie jest tak wiarygodny w wykonywaniu jego utworów, że mam ten sam tzw. zaśpiew klenczonowski. Zna Pan rodzinę Klenczona? Żonę? Siostrę? Wszystkich poznałem wiele lat temu w Szczytnie, gdzie jest pochowany. Zaprzyjaźniliśmy się. Mamy stały kontakt. Córka Krzysztofa, Karolina, jak tylko mnie zobaczyła, uśmiała się: - O! Tata! Trudno się dziwić. A propos Szczytna. Przed wizytą na grobie Krzysztofa wstąpiłem do kwiaciarni. Kwiaciarka spojrzała na mnie i spytała: Pan do Klenczonów przyjechał? (śmiech). A na jednym z koncertów młody człowiek, zupełnie serio, rzucił: - Fajnie, że pan jest. A Seweryn też będzie? (śmiech).

Chyba nie wiedział, że Klenczona już dawno na tym świecie nie ma. Alicja, żona Krzysztofa, jest patronem naszego zespołu. Niedawno wróciliśmy z festiwalu jego imienia, który odbywa się w Pułtusku, tam urodził się Krzysztof. Zagraliśmy dwugodzinny recital pierwszego dnia, a dnia następnego, który poświęcony był utworom napisanym wspólnie z Januszem Kondratowiczem - dwa utwory. Zamknęliśmy koncert pieśnią „Biały krzyż”. Świetnie nam się grało! Środowisko bardzo klenczonowskie przyjeżdża na festiwal. To znaczy? Głównie ci wielbiciele twórczości Klenczona, którzy znali go przed laty - czy to prywatnie, czy choćby ze sceny. Ale też młodzi, którzy dopiero odkrywają jego muzykę. Poznałem tam wielu fanów Krzysztofa, i to z różnych środowisk. Sporo rozmów, zdjęć... to bardzo miłe. Niektórym, w jakimś sensie, nie tylko przez muzykę, przywróciłem Krzysztofa do życia, tak mówili. Duże zaskoczenie i słowa uznania, że jesteśmy tak wiarygodni w tym co gramy. Mamy już swoich fanów nie tylko wśród ludzi, którzy na Czerwonych Gitarach się wychowali.

 

Projekt Klenczon. Co to za projekt? Powołałem ten zespół, ponieważ muzyka Krzysztofa siedzi we mnie. Mogę bez wysiłku wykonywać te utwory. Pewnych rzeczy nie można się nauczyć, albo się je ma, albo nie. I tak zebrała się grupa czterech facetów, która wyjątkowo czuje muzykę lat 60., muzykę Klenczona. Umie zagrać stylowo i profesjonalnie. Założyłem, że zagramy te utwory z energią, żywiołowo, surowym brzmieniem w wersjach płytowych, oryginalnych, tak jak nikt tego nie gra, czyli 1:1. W sposób, w jaki to było grane w latach big-beatu i tak jakby zagrał to Krzysztof. Ludzie, gdy nas słyszą, są bardzo pozytywnie zaskoczeni - np. Leszek Cichoński, znany gitarzysta, podszedł do nas w Pułtusku i powiedział, że do tej pory nie słyszał zespołu, który by był tak blisko oryginału, i to pod każdym względem. Inni muzycy też byli pełni podziwu. Te utwory zostały znakomicie zaaranżowane, nic nie trzeba było poprawiać. Nie słyszałem lepszych wersji. Raczej gorsze, uboższe, na siłę kombinowane. A ludzie nie chcą udziwniania, wariacji na temat, przychodzą na koncert z muzyką z lat 60., by na chwilę do tamtego czasu powrócić, by przenieść się w lata swojej młodości, gdy przeżywali pierwszą miłość. Muzyka to najlepsza podróż w czasie. Klenczon Projekt powstał w Gdańsku.Wcześniej się znaliśmy, czasem pogrywaliśmy razem. W kawiarni Starbucks we Wrzeszczu sfinalizowaliśmy rozmowy. I oto jesteśmy. Niejako otrzymałem ,,błogosławieństwo” od Bernarda Dornowskiego, współzałożyciela Czerwonych Gitar, z którym grałem i który zawsze na koncertach przedstawiał mnie „Krzysztof Tadeusz”. I to właśnie on kiedyś powiedział mi: „Ty powinieneś grać Klenczona”. Projekt Klenczon to oczywiście utwory te najbardziej znane, ale też i te trochę mniej popularne. Przywracamy je do życia, np. ,,Wiosenna miłość”, ,,Coś” czy „Pożegnanie z gitarą”. Zresztą wszystkie jego utwory są ponadczasowe, odnajduje się w nich każde pokolenie. Czas weryfikuje każdą działalność artystyczną. Chodził Pan śladami Klenczona po Trójmieście? Tu mieszkał, tu grał. Pan go poszukiwał po ulicach, czy tylko w sobie? Oczywiście wiem, że pomieszkiwał w Sopocie przy Kościuszki czy w Oliwie przy Wita Stwosza 40. Dla mnie jednak bardzo ważny był kontakt z Januszem Kondratowiczem, który współpracował z Krzysztofem przez wiele lat. Napisali wiele znanych piosenek, choćby „Kwiaty we włosach” czy „10 w skali Beauforta”. Rozmowy z nim to informacje o Krzysztofie niejako z pierwszej ręki. Spędziliśmy na wspomnieniach parę wieczorów, to mnie wzmocniło artystycznie. Zmobilizowało, by grać te utwory, propagować muzykę Krzysztofa, która niesie niesamowity ładunek emocjonalny. Wracając do tego podobieństwa, i fizycznego, i duchowego. Nie próbował Pan szukać wspólnych korzeni?Pokrewieństwa nie ma. Ale jestem przesiąknięty muzyką Klenczona. Cieszę się, że mogę w pewnym sensie przedłużyć jego obecność tutaj. Zresztą wiadomo, że człowieka nawet jak już nie ma wśród nas, żywych, to jednak gdzieś żyje, jest. Gdy o nim się mówi, gdy się go wspomina. I ja go wciąż przywołuję. Poprzez muzykę. Muzyka niesie ducha. W październiku zagracie utwory Klenczona na Charytatywnym Koncercie Gwiazd organizowanym przez gdańską Fundację Sztuka Życia - Niepokonani. Co usłyszymy?Przypomnimy te najbardziej znane utwory Krzysztofa, także te, które napisał wspólnie z Sewerynem Krajewskim. Te, które ludzie znają, które mogą wspólnie z nami zaśpiewać: „Kwiaty we włosach”, „Wróćmy na jeziora”. A może nawet „Annę Marię”. Może „Nie zadzieraj nosa”? Tramwajem „Krzysztof Klenczon” jeździ Pan? To zawsze jest dla mnie podróż do innego świata.